poniedziałek, 3 stycznia 2011

Miłość miłością.

krzysztof adamek photography - KMAG

Co mnie ostatnio najbardziej zastanawia? Dlaczego bąbelki w najlepszym szampanie na świecie zamieniają się w szampan, a piana z coli nie zamienia się w colę, kiedy się ją wlewa do wypasiastej, wysokiej szklanki i już czujesz, jakbyś niedługo szedł na jakąś imprezę czy cuś? Bezprawie totalne. Chociaż jakby się uparł, to mógłby pić ekonomicznie ten szampan wcale nie raz do roku. Wgl to lepiej od razu lać tak, żeby było piany po pachy, może się więcej szampana zrobi. Aż spróbuję. Ale z drugiej strony z coli przynajmniej korki zyskasz i może dodatkowe 1000 zł, jak się co niektórzy zlitują. Swoją drogą nie dziwię się, że mają takie pyszne dzieci.

A jaka jest największa miłość? Kiedy można sobie bimbać na szczere wyznania i życie razem aż po grób? Oprócz tych tam "Nothing Hill", "Ja Wam pokażę" i "Zbuntowanych Aniołów"? I nie patrząc na to, że Błażej nie pływa, a ona chce żeby widział jak ona pływa i robi intrygi i tak mija 25 minut po Teleexpresie?

Prawdziwa miłość jest wtedy, gdy się przytulacie co 5 minut z wyrazami twarzy, jakbyście mieli rozstać się na 20 lat co najmniej. Prawdziwa miłość jest wtedy, gdy zakładacie ubrania w identycznych kolorach. Wtedy, gdy udajecie, że nie widzicie poza sobą świata, a tak naprawdę oglądacie się co raz, czy ktoś zerka na wasze migdalenie. Wreszcie wtedy, gdy robicie sobie kanapki i karmicie nawzajem, nawet na schodach i w biegu. Właściwie to porównałabym to raczej do usilnego wpychania sobie pajdy chleba do ust na oczach ludzi z oczami ni w pic. Kiedy kupujecie razem termos i robicie sobie herbatę, a potem dla odmiany nie pajdę chleba, ale kawałek metalu trzymającego ciepło wpychacie sobie do tego otworu gębowego. A chyba najbardziej to wtedy, gdy bydlę zamienia się w biednego cielaczka, którego trzeba ciągle przytulać i całować w szyję. Jak się człowiek tyle całuje i przytula, to nie dziwnie że chudnie nie wiadomo ile.

Tak właśnie. To jest prawdziwa miłość! Trzeba się uczyć od innych. Ja to wgl jestem chyba obserwatorem przeradzającym się w turbodymomiszcza!

A tak tematycznie, to wpadłam przypadkiem na to oto dzieło. Iwona Węgrowska wytworzyłaby z tego super smuta, albo jakby się jakiś band discopolowy do tego dobrał, to wyszedłby hit na wesela. A tak z paru gramów basu i polewy z pianinka na deser, a na koniec z minisoft wersją Metallicowych solówek gitarowych, wyszło całkiem zdatne coś jak na lata 80. I zapewne było w czołówce jakichkolwiek wtedy istniejących list przebojów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz