sobota, 15 stycznia 2011

Ucieczka jedynym wyjściem.

Bo ja chcę do Krakowa. Pojechać, wyklimatyzować się cudownie jak w filmach. Nasycić zapachem. Wylać się na brukową kostkę. Będąc obojętnym, czuć się częścią dziwnej machinerii. Ale zarazem tak cudownej...





 Wkleić się jak guma, a potem oderwać i uciec, a potem śmiać się z tego. I tak patrzeć i patrzeć. Położyć się w słońcu na samym środku. I zlać się deszczem jak dziecko, ale trochę inne dziecko.




W szpilkach i ślicznej sukience, której normalnie pewnie nigdy bym nie kupiła, iść i delektować się każdym krokiem i stukotem gigantycznych obcasów. Albo ich skwierczeniem i szumem na zapiaszczonym chodniku.


To chyba ślubna, ale pal cię licho, o taką klimę mi chodzi. Chociaż mogłoby być bardziej gossipowo-niujorkowo, a co tam.


Wieczorem zanurzyć się w hiperbolicznych skokach euforii, aż do pieprzonych depresji o tym, że żaden książę bądź niewytłumaczalnie interesujący człowieczek nie wypływa zza rogu zabytkowej kolumny. I z uśmiechem zauważyć po 5 minutach wiele wspaniałych barw, które dowodzą, że po zmierzchu też istnieje życie.



I tak będzie już niedługo... <3 A potem może Paryż?

sobota, 8 stycznia 2011

Oj, Czesławie.....

accidentally from my journey to Switzerland 
Bo jak świeci słońce, to myślisz sobie, że nic nie może Ci zepsuć tego dnia. Wszystko co szalono radosne, samo ciśnie się na usta. I w dupie masz, że ktoś znowu nie posłodził Ci herbaty (chociaż tak jest ciągle od prawie 18 lat, a Ty dalej z pasją zapytujesz czy posłodził), że długopis spadł, że jakieś super puchate babsko nie dostało w darze turbosilnika na przejściu. Kiedy nagle od 2 miesięcy jest ciepło, to hormony szczęścia pracują nawet bardziej, niż kiedy jesteś zakochany w Chucku. Krzywo pomalowany paznokieć, brak "LadyZmywacza"? To nic.
Pogaduchy przy herbacie zazwyczaj kojarzą się z setką słów na minutę, po chwili, cudownym milczeniem w zamyśleniu, a potem prostotą wypowiedzianych słów, które zarazem są magiczne. No i z żurawinowo-malinowo-pigwowo-karmelowo-blablabla herbatką <3 Picie jej z niezwykłą osobą i patrzenie na górę ciasta, której nie ma się ochoty zjeść, to prawie jak położyć się na trawie po deszczu. I można tak całe dnie....

Ale kiedy już zajdzie słońce, to można mieć w dupie o wiele więcej niż da radę zmieścić. W dupie masz to, że wszędzie są gejowskie koszulki, które właściwie to chyba są damskie, a wcale nie chcesz ich widzieć na oczy. Wbrew pozorom, nie mam nic do gejów. W dupie jest spanie z głową po drugiej stronie łóżka, chociaż zawsze śpisz po innej, i to że ktoś ci bliski z minuty na minutę przestaje nim być w twym pieprzonym łbie i wcale nie jesteś nawet 1/10 częścią jego życia (nie Liza, to nie to co myślisz), i to że możesz przewidzieć atak furii, potem napad płaczu, a potem histerię wypełnioną po brzegi sarkastycznym śmiechem zupełnie uniwersalnym, bo i tak każdy weźmie cie za kompletnego wariata, a potem nagle nie czujesz zupełnie nic, i kiedy to następuje, masz w dupie wszystko jeszcze bardziej, bo i tak nie możesz nic z tym zrobić.

A potem czujesz falę spokoju na czole, siłę ponad wszystko i pomimo miliarda myśli naraz, zwyczajny, tradycyjny, równie uniwersalny jak i sarkastyczny śmiech, słodki spokój..... I znów cieszysz się wszystkim, znów wszyscy biorą cię za umysłowego inwalidę. Wszystko wraca do normy.
Tak wspaniałe ponad wszystko jest życie optymisty.....



Czesiu, kocham Cię za to, że jesteś przy mnie jak tylko włączę 'play"!

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Miłość miłością.

krzysztof adamek photography - KMAG

Co mnie ostatnio najbardziej zastanawia? Dlaczego bąbelki w najlepszym szampanie na świecie zamieniają się w szampan, a piana z coli nie zamienia się w colę, kiedy się ją wlewa do wypasiastej, wysokiej szklanki i już czujesz, jakbyś niedługo szedł na jakąś imprezę czy cuś? Bezprawie totalne. Chociaż jakby się uparł, to mógłby pić ekonomicznie ten szampan wcale nie raz do roku. Wgl to lepiej od razu lać tak, żeby było piany po pachy, może się więcej szampana zrobi. Aż spróbuję. Ale z drugiej strony z coli przynajmniej korki zyskasz i może dodatkowe 1000 zł, jak się co niektórzy zlitują. Swoją drogą nie dziwię się, że mają takie pyszne dzieci.

A jaka jest największa miłość? Kiedy można sobie bimbać na szczere wyznania i życie razem aż po grób? Oprócz tych tam "Nothing Hill", "Ja Wam pokażę" i "Zbuntowanych Aniołów"? I nie patrząc na to, że Błażej nie pływa, a ona chce żeby widział jak ona pływa i robi intrygi i tak mija 25 minut po Teleexpresie?

Prawdziwa miłość jest wtedy, gdy się przytulacie co 5 minut z wyrazami twarzy, jakbyście mieli rozstać się na 20 lat co najmniej. Prawdziwa miłość jest wtedy, gdy zakładacie ubrania w identycznych kolorach. Wtedy, gdy udajecie, że nie widzicie poza sobą świata, a tak naprawdę oglądacie się co raz, czy ktoś zerka na wasze migdalenie. Wreszcie wtedy, gdy robicie sobie kanapki i karmicie nawzajem, nawet na schodach i w biegu. Właściwie to porównałabym to raczej do usilnego wpychania sobie pajdy chleba do ust na oczach ludzi z oczami ni w pic. Kiedy kupujecie razem termos i robicie sobie herbatę, a potem dla odmiany nie pajdę chleba, ale kawałek metalu trzymającego ciepło wpychacie sobie do tego otworu gębowego. A chyba najbardziej to wtedy, gdy bydlę zamienia się w biednego cielaczka, którego trzeba ciągle przytulać i całować w szyję. Jak się człowiek tyle całuje i przytula, to nie dziwnie że chudnie nie wiadomo ile.

Tak właśnie. To jest prawdziwa miłość! Trzeba się uczyć od innych. Ja to wgl jestem chyba obserwatorem przeradzającym się w turbodymomiszcza!

A tak tematycznie, to wpadłam przypadkiem na to oto dzieło. Iwona Węgrowska wytworzyłaby z tego super smuta, albo jakby się jakiś band discopolowy do tego dobrał, to wyszedłby hit na wesela. A tak z paru gramów basu i polewy z pianinka na deser, a na koniec z minisoft wersją Metallicowych solówek gitarowych, wyszło całkiem zdatne coś jak na lata 80. I zapewne było w czołówce jakichkolwiek wtedy istniejących list przebojów.

niedziela, 2 stycznia 2011

Pierwszy post.

"Oto mój pierwszy blog, mam nadzieję że będziecie go odwiedzać. Dziękuję wszystkim moim słodziaczqom, za comenty muuuah :*". Dupa do cholery, ni ma. Rzygać można takim pindzeniem.

A ja jestem zdecydowanie zbyt przesycona gadaniem do siebie. Bycie normalnie nienormalnym, nie nie, czucie się jak normalnie nienormalny jest idiotyczne. Założenie bloga i wypluwanie tu swoich idei, przemyśleń, wykopalisk ma spowodować, że poczuję się normalnie. Albo że przynajmniej bd myślała, że jestem normalna. 

Do kurwy nędzy, o czym ja pierdzielę. Nie wiem sama. Jak bd się nudzić lub gdy bd zbyt dużo ludzi w domu, ażeby gadać do siebie, albo gdy jedyne osoby które ze mną wytrzymują bd miały za dużo innych pierdół do zrobienia, to bd TU odświeżać się w myślowym zlewie. Jak po przeleceniu wzrokiem 3 pierwszych linijek wyłączycie to badziewie, to się nie obrażę. Zawsze będzie można pooglądać obrazki lub kliknąć i czegoś posłuchać.

Zakończę słitaśnie (dla tych, którzy przeczytali 1 akapit, zwątpili i czytają ostatni): buziaczeq dla Was moi najnajnajukochańsiiii :*